Nagle...
Nagle… Zobaczyłam Rayana, który do mnie machał, żebym podeszła. Zignorowałam to, ale coś kazało mi do niego iść. Obawiałam się, że mi coś zrobi w końcu jesteśmy w lesie. Nagle tak jakby nieznana siła kazała mi iść tam do niego. Podeszłam do niego ostrożnie.
-Chciałem Ci pogratulować. Gratuluję. –podał mi rękę.
-Czemu nie chciałeś mi tego powiedzieć przy kumplach? –podejrzliwe pytanie? Zaliczono po raz któryś tam tego dnia.
-Uznali by mnie za słabeusza. –w sumie to wszystko wyjaśnia.
-No ok. Dzięki. –chwyciłam jego dłoń.
-Zaufasz mi? –wypalił.
-A muszę? –brzmiało to trochę jakbyśmy flirtowali ze sobą. Dziwne.
-Tak. –powiedział i zasłonił mi oczy dłońmi. Później chustką.
Niepokoił mnie najmniejszy dźwięk, ale mam wrażenie jakby rozpinał rozporek. Zanim zdążyłam się zapytać co to za dźwięk, odsłonił mi oczy. Następnie mnie odwrócił i przycisnął do siebie. Chaciłam wołać pomoc, ale i tak by to nic nie zmieniło. Niestety jak to się mówi, nadzieja matką głupich. Wyrywałam się, ale trzymał tak mocno, że nie dałam rady. Wpadłam na pomysł. Ugryzłam go w rękę, która spoczywała na moich ustach. Gdy ręka odskoczyła od mojej buzi, krzyknęłam głośnie: pomocy. Miałam nadzieję, że ktoś mnie usłyszał… Nagle wszystko, było takie szybkie. Usłyszałam jak Haile biegnie mi z pomocą. Myślałam, że będzie z kimś a przyszła sama.
-Że niby ona ma Cię ochronić? –zapytał drwiną, patrząc na Haile.
-Tak ja. Jakiś jeszcze zestaw pytań? –odpowiedziała.
Chłopak odsunął się ode mnie, dzięki czemu, mogłam się schować. Obserwowałam całą sytuację zza drzewa. On ją złapał a ona mu przyłożyła z kolana. Później to tylko wyglądało jakbym była po maryśce. Tak, raz brałam i to tak wyglądało. On zmienił się w coś takiego jak golem. Był cały z kamienia. Napadł na Hai. Nagle ona coś wyciągnęła i w niego rzuciła tym czymś, krzycząc.
-Powiedz, bye, temu światu. –krzyknęła i jakby on się rozsypał i zrobił się później z niego kwiatek.
Zaczęłam płakać. Nie dlatego, że zabiła człowieka, czy co tam to było, tylko z niewiedzy. Nie mam pojęcia co tu się przed chwilą wydarzyło. Haile podeszła o mnie i mocno mnie przytuliła. Zaczęła mnie uspokajać. Po chwili gdy się w miarę uspokoiłam poprosiła o mój telefon. Dałam szatynce telefon. Zadzwoniła gdzieś. Chyba do mojej mamy.
-Lucy już czas. Przyjedź po nas. -coś później jeszcze rozmawiała z moją mamą, a ja, która ni wie o co chodzi, siedzę i płaczę.
Bezsilność. To idealne słowo i uczucie, które mnie wypełnia.
Nagle moja przyjaciółka zakończyła rozmowę z moją matką i podeszła do mnie. Przytuliła mnie i zaczęła mówić, że będzie dobrze. Niestety ja od zawsze mam w sobie mało nadzei. Co jak Haile się coś stanie? Nie wytrzymałambym tego.
-Jak się czujesz? -wybudził mnie z rozmyślań głos przyjaciółki.
-Cholernie źle. -odpowiadam z smutnym uśmiechem.
-Kochałaś to "miasto". -powiedziała to, żeby mnie sprowokować.
-Hai nie denerwuj mnie, bo Ci z kwiatka wyjadę. -powiedziałam lekko się śmiejąc.
-Widzisz od razu Ci się humor polepszył. -powiedziała z uśmiechem.
-Kocham Cię siotro. -powiedziałam przytulając ją.
To ona nadaje mojemu życiu sens. To ona powoduje, że ze stanu "zabij mnie" ląduję w stanie rozbawienia. To ona daje mi nadzieję, że jutro będzie lepiej. Kiedy głowa wraz z nadzieją lądują na dole, to ona mi je podnosi. Kocham ją. Jest moją siostrą. Dzięki niej nie poddaję się trudnością. Ona nauczyła mnie, żeby nigdy się nie poddawać. Dzięki niej mam także swoje własne motto.
"Wojna ze mną?
Gratuluję
Odwagi...
Współczuję
Głupoty. "
Zawsze jak byłyśmy razem to robiłyśmy sobie skrót tego motto. Znaczy... Pisałyśmy na ręce. Później zawsze, ale to ZAWSZE, pani pytała co to znaczy to jej tłumaczyłam. To dzięki niej ludzie uważają mnie za odważną. To wszystko dzięki Haile.
-Też Cię kocham siostro. -odpowiedziała mi tym samym co ja.
W pewnym momencie przyjechała mama.
-Lucy trzeba ją stąd zabrać. Już czas. -powiedziała Haile odrywając się ode mnie.
-O co wam wszystkim chodzi? -zaczęłam się denerwować, bo nikt nie chce mi nic powiedzieć.
-Opowiem Ci wszystko w aucie. -powiedziała mama i mnie przytuliła.
-No to słucham. Wyjaśnijcie mi co się tu dzieje. -powiedziałam wsiadając do samochodu.
-Wszystko to nie jest takie proste. Niestety czasami są sytuacje, które wymagają bardzo ważnych decyzji...
-Co masz na myśli? -spytałam.
-Hank nie jest twoim biologicznym ojcem. -powiedziała, a ja byłam w szoku.
-Dlaczego? -spytałam na tyle ile było mnie stać.
-Rozpoczęło się to tak, że pewnego dnia spacerując po plaży oglądałam miejsca pobitewne. Wiem, że nie jestem aż tak stara, żeby to pamiętać, ale wiedziałam o tamtych miejscach. Napotkałam tam także bardzo przystojnego mężczyznę, który również te miejsca oglądał. Obserwowałam go, ale niestety on mnie zobaczył. Podszedł do mnie z pięknym uśmiechem. Zaczęliśmy się spotykać, aż w końcu nasza miłość urosła do tego stopnia, że narodziłaś się ty. Pamiętam jak przedstawił mi się jako Jason Thao. -zaśmiała się cicho, a ja nie wiedziałam o co chodzi.
-Czemu się śmiejesz? -spytałam.
-Nigdy nie zauważyłaś swojego znamienia? -zaraz jakiego znamienia?
-Jakie znamię? -spytałam poszukując go pod palcami.
-Na przedramieniu. -powiedziała natomiast ja od razu podwinęłam rękaw od kurtki. Faktycznie. Czemu go wczesniej nie zauważyłam. Wilk. To znamię to wilk.
-Kochanie teraz czas na najważniejszą informację. Trzymaj się. -powiedziała Haile z tylnego siedzenia samochodu.
-Twoim ojcem jest Ares. Bóg wojny. -powiedziała. Dostałam teraz mentalnie łopatą w głowę. Moja matka coś ćpała czy co?
-Mamo... Czy ty coś paliłaś bo to nie jest normalne. -stwierdziłam po czym dostałam po głowie od rodzicielki.
-Nie. Tak było. I jest. Później Zeus postanowił, że żaden bóg nie może spotykać się ze swoimi ziemnymi dziecimi.
-Dla mnie nadal to jest nienormalne, ale co to za ziemskie dzieci? -spytałam ciekawa tego co powie.
-To półbogowie. To znaczy, że jedn rodzic jest bogiem a drugim człowiek. I ty nią jesteś. Półboginią. -powiedziała, a ja miałam wrażenie jakby mówiła prawdę.
-W takim razie o co chodzi z tym, że "mnie znaleźli"? -spytałam.
-To oznacza, że... -dalej nie usłyszałam bo coś przewróciło auto.
-Żyjecie? -spytała z niepokojem Hai. Co się tu dzieje?
-Tak. -odpowiedziałam razem z mamą.
-Teraz proszę się nie ruszać. -powiedziała i wyciągnęła mały sztylecik i wycięła w oknach dziury. Następnie pomogła nam wysiąść.
-Cała jesteś? -spytała mnie.
-Trochę poturbowana i psychicznie i fizycznie, ale jest ok. -powiedziałam. -Co to było? -spytalam się jej.
-Erynia. Ogromna Erynia. Szybko do obozu. -powiedziała i pobiegła gdzieś. Ja z mamą oczywiście za nią. Nagle to coś wzięło moją rodzicielkę.
-Mamo! -krzyknęłam za nią.
-Emma pasek! -krzyknęła przyjaciółka, oczywiście nie wiedziałam o co jej chodzi, ale wykonałam polecienie. -Teraz strzel nim tak jakbyś strzelała z bicza. -co? Dobrze. Strzeliłam a on zamienił się w łuk.
Wspominałam kiedyś, że uczyłam się strzelać z łuku? Nie? To teraz mówię. Nagle poczułam jak instynkt podpowiada mi, żebym wyjęła wsuwkę z włosów i nacisnęła ją. Tak zrobiłam i wyszła strzała. Przyłożyłam ją do cięciwy, naciągnęłam i wystrzeliła w nogi eryni. Puściła mamę, a ja chciałam po nią pobiec, ale Haile była szybsza. Więc strzelałam dalej w to coś. W pewnym momencie strzeliłam tak, że zrobiły się z niej tylko prochy. Po tym momencie straciłam przytomność...
______________________________________
Nareszcie jest.
Po dwóch miesiącach.
Ciężkich starań.
Niestety szkoła się zaczęła.
Jak tam u was?
Dobrze?
To dobrze.
Myślę, że za niedługo nowy rozdział.
Karmellove
Czekam na next , weny dużo ❤
OdpowiedzUsuń