niedziela, 11 grudnia 2016

Rozdział 5 "Gdy życie nas załamuje, musimy pamiętać, że mogło być gorzej."

Patrzę w górę. Nic tam nie ma. Gdy patrzę w dół widzę to samo. Przerażająco jasne światło. Pobiegłam dalej tam też nic nie było. Nicość. Tam się znajdowałam. Nagle zobaczyłam jak coś się porusza. Podbiegłam zobaczyłam ogromne zwierzę. Niby koń niby człowiek. Nagle usłyszałam głośny krzyk. Następnie wołanie. Jakby mojego imienia. Podbiegłam do źródła hałasu, ale tam, w tam tym miejscu była ciemność. Nieskończona ciemność.

Obudziłam się. Nad swoją twarzą ujrzałam dobrze znaną mi szatynkę.
-Co się stało? Gdzie ja jestem? -spytałam ją.
-Poczekaj chwilę. Pójdę po lekarza.
Gdy wyszła rozmyślałam nad tym jak się tu dostałam i gdzie ja do cholery jestem. Nim się obejrzałam weszła szatynka z jakimś facetem.
-Dzień dobry Emmo. Jak się czujesz? -zapytał z uśmiechem, którego nie pożałowała by żadna kobieta.
-Dobrze, ale gdzie ja jestem? -spytałam.
-Jesteś w obozie półkrwi. Od dziś będziesz tutaj mieszkać. -jaki obóz?
-Wie pan jak się tu dostałam? -spytałam z nadzieją, że się dowiem.
-Ta odważna dziewczyna czyli twoja przyjaciółka przyniosła Cię tu na rękach. -odpowiedział, a mi się automatycznie przypomniał mi się wczorajszy dzień.
Erynia, walka, pasek, mama... Mama? Właśnie co z mamą?
-Przepraszam, a co z moją mamą? -spojrzałam ukradkiem na Haile .
-Ona została wysłana razem z lekarzem do domu. Ma się nią zajmować przez kilka dni by doszła do siebie. Teraz proszę się nue przejmować i odpocząć. -łatwo Ci powiedzieć, żebym się nieprzejmowała.
-Dobrze. Dziękuję. -powiedziałam, a on tylko kiwnął głową i wyszedł.
Chwilę później podeszła moja ukochana bff. Jezu tyle jej zawdzięczam.
-Hej, jak się czujesz? -zapytała, a ja wybuchnęłam śmiechem. Po chwili szatynka dołączyła do mnie.
-Hej. W miarę dobrze. -odpowiedziałam i lekko się uśmiechnęłam.
-Chodź idziemy. -powiedziała i poszła przed siebie.
-A ja mogę wychodzić z łóżka? -spytałam z ciekawością.
-Oczywiście jesteś półbogiem. Kiedy byłaś nieprzytomna karmiłam Cię ambrozją. Pokarmem bogów. Śmiertelnik by umarł chodźby po drobnie. -powiedziała i wzruszyła ramionami.
-Jak to? -tylko tyle zdołałam powiedzieć.
-Normalnie. Jesteś córką boga. Nie jesteś śmiertelnikiem. O chodź muszę Ci kogoś przedstawić. -powiedziała i pobiegła przed siebie.
Szłam za nią powoli się oglądając wokół siebie. Widziałam wiele ludzi, którzy trenowali na drewnianych kukłach. Mieli w rękach stalowe miecze i skórzaną zbroję. Po mojej prawiej widać było piękne kobiety, które pływały w wodzie. Po lewej widać było pół ludzi - pół kozły. Dziwne. Nie przypominam sobie, że coś piła albo wciągała, że mam takie halucynacje.
-Idziesz? -zapytała przyjaciółka z oddali.
-Tak. Tylko ciekawi mnie kto tu mieszka. Powiesz mi? -zapytałam nie wiedząc co tak naprawdę się dzieje.
-Tak. Po prawiej siedzą leśne nimfy, a po lewej opiekunowie. Najczęściej satyry. Natomiast wszędzie indziej tacy jak ty. Córki i synowie bogów i bogiń. -powiedziała ochoczo pokazując po kolei.
-Skoro najczęściej opiekunowie są satyrami to ty też jesteś? -zapytałam patrząc na jej nogi. Wyglądają normalnie.
-Nie. Jestem opiekunką, co także rzadko się zdarza, ale nie jestem satyrem. Jestem człowiekiem o nadnaturalnych mocach. Potrafię władać pamięcią i umysłem. Mam także wyostrzone zmysły. Dobrze. Chodźmy jesteśmy już blisko. -powiedziała i ruszyła przed siebie.
Ja tylko rozglądałam się wokół i zastanawiałam się tylko co teraz będzie z moim życiem. Co jeśli nigdy nie wrócę do rodziny? Co jeśli nie będą mnie lubić i wygnają mnie? Te czarne myśli przegnała wiadomość, że mam kogoś poznać. Zawsze byłam ekstrawertyczką. Pobiegłam za nią i zobaczyłam ogromne pole treningowe. Stał tam chłopak w hełmie. Miał średnią postawę.
-Kto teraz chce ze mną potrenować? -zapytał głośno. Przyznam miał ładny głos.
-Mogę spróbować? Proszę Haile. -zapytał z nadzieją.
-Nie nie miałaś nawet jednego treningu. Nie,nie,nie i jeszcze raz nie. -powiedziała i odwróciła się do mnie plecami. -Idę po jedzenie. Zaczekaj tu i proszę Cię nie próbuj z nim walczyć. -powiedziała i odeszła.
-Ok. -powiedziałam czekając aż dziewczyna się oddali. -Ja chcę spróbować. -powiedziałam do chłopaka w zbroi gdy dziewczyna już się oddaliła.
-Trzymaj. -rzucił mi miecz i się uśmiechnął. -Raz, dwa , trzy... Zaczynamy. -powiedział i przyjął bitewną postawę.
Nagle coś jakby się we mnie obudziło. Jakaś nieznana moc. Zaczęłam wykonywać pojedyńcze uderzenia mieczem. Wykonałam piruet, a miecz mojego przeciwnika wylądował na ziemi.
-Jesteś nowa? -zapytał. -Nigdy Cię tu nie widziałem.
-Nie dopiero wczoraj tu przybyłam. Jestem Emma Thao. -powiedziałam i wystawiłam rękę w jego stronę.
Dopiero teraz zauważyłam, że patrzy na mnie z jakieś dwanaście osób. W tym Haile patrząca na mnie w sposób "Mówiłam, żebyś się nie ruszała z miejsca". Chłopak zdjął hełm i powiedział z uśmiechem:
-Jestem Percy Jackson. Syn Posejdona.

1 komentarz:

  1. Tak Ci tego nie wybaczę , że musiałam tyle czekać

    https://mysecrestbarsandmelody.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń